poniedziałek, 17 września 2012

Z przyczepą do Sibenika (relacja z podróży)

Podróż rozpoczęliśmy w sobotę 2 czerwca o godz. 10.35 z Brzozowa. Trasa wiodła przez Miejsce Piastowe, Barwinek, Koszyce ( słowacki odcinek autostrady ominęliśmy bokiem, nie warto płacić tak wiele za tak niewiele). Po przekroczeniu granicy słowacko-węgierskiej w odległości ok. 25 km na stacji MOL – po prawej stronie w kierunku na Miszkolc - kupiłem winietę na 10 dni. Trafiłem na gościa, który wystarczająco mówił po polsku. Choć musze przyznać, że nauczyłem się parę zwrotów po węgiersku i po chorwacku, gdyż chciałem zrobić dobre wrażenie. Celem naszej podróży był kemping Solaris koło Sibenika w Chorwacji. Za winietę płaciłem kartą. Przez Słowację i Węgry do Miszkolca jechało się dobrze, aczkolwiek powoli. Kręte i wąskie drogi Słowacji wymuszają uwagę. Mój Grand Scienic 120 kM z czterema osobami i przyczepą DMC 1050 kg radził sobie bardzo dobrze. W Miszkolcu wjazd na autostradę i od tego momentu - jazda miodzio. Mały deszczyk przed Budapesztem nie wpłynął na nasz nastrój. W Godolo przed Budapesztem, zjazd w prawo na M0 i na M5 i znów na M0 w końcu zjazd na M7. Stąd prosto wzdłuż Balatonu do granicy z Chorwacją w Letenye. Nie chciałem przejeżdżać przez centrum Budapesztu, ponieważ zwiedzanie Budapesztu zaplanowaliśmy w drodze powrotnej. Nocleg był planowany w okolicach godziny 22-23 na mopie jeszcze węgierskiej autostrady. Przyjemna i płynna jazda (tempomacik na 100) sprawiła, że o godz. 22 byliśmy ma mopie koło Warażdinu (Chorwacja). Atmosfera na mopie wspaniała, noc ciepła i pogodna. Rankiem (wstaliśmy o 5.30) ukazał się nam piękny widok, blask wschodzącego słońca, wokół nas ogród różany. I tak jak my, inni nocujący w kamperach, przyczepach i samochodach. Kawa, śniadanko i w dalszą drogę. Oczywiście na bramkach płaciłem kartą. Miałem trochę gotówki węgierskiej i chorwackiej ale trzymałem ją awaryjnie. Jak się później okazało sama karta by wystarczyła. Około godz. 12.00 pani Marzena z automapy oznajmiła, że jesteśmy u celu. Rzeczywiście, staliśmy przed brama wjazdową na kemping Solaris. Choć był to początek czerwca to znalezienie miejsca na kempingu zajęło nam prawie 1 godz. Wolnych miejsc było dużo, teren też rozległy, śpieszyć się nie musieliśmy. Wybraliśmy miejsce odległe od morza jakieś 30 m. O godz. 15-tej byliśmy już rozłożeni i w cieniu drzewek jedliśmy obiadek. Resort Solaris to duży ośrodek. Znajdują się tu ekskluzywne hotele z basenami, piaszczyste plaże, kemping, przystań dla jachtów, sklep, bary i restauracja. Całość pięknie utrzymana, wszędzie czysto i przyjemnie. Spędziliśmy tu wspaniałych pięć dni. W międzyczasie wycieczka do Sibenika i Primostenu. Kiedy nadszedł czas powrotu, postanowiliśmy, że zostaniemy jeszcze jeden dzień kosztem zwiedzenia Budapesztu. Pogoda przez cały czas nam dopisywała więc jeszcze jeden dzień to było coś. Przed wyjazdem do domu wstaliśmy o 6.00. Złożenie sprzętu zajęło nam 1 godz. O 7.00 byliśmy już w recepcji. Za pobyt zapłaciłem kartą. Tu miła niespodzianka, Pani sama udzieliła nam mały rabacik – radość była duża. Dodam, że mój angielski, choć słaby – wystarczył aby załatwić potrzebne sprawy. 7.20 wyjazd z kempingu. Widoki z chorwackiej autostrady i jej jakość to niesamowite wrażenie. Na posiłki i kawę zatrzymywaliśmy się na mopach. Oczywiście wszystko przygotowywaliśmy we własnym zakresie, gdyż lodówka w przyczepie była dobrze zaopatrzona. Przed wyjazdem zrobiliśmy zakupy w Sibeniku w sklepach samoobsługowych. Tym razem wybrałem trasę przez centrum Budapesztu, żeby choć zza szyby zobaczyć to piękne miasto. Była godz. 17.00 i dość duże korki. Stojąc w korkach mieliśmy czas na „zwiedzanie”. Przyznam, że bez nawigacji trudno by mi było wjechać z powrotem na M3. Kompletny brak wskazań kierunków. Jednak wszystko poszło sprawnie i na obrzeżach Budapesztu zahaczyliśmy ( za namową syna ) o MC Donalds. Około 21.00 byliśmy znów na tej samej stacji MOL, w której kupiłem winietę. Do domu było jeszcze 200 km. Postanowiliśmy, że tu prześpimy i rano wyruszymy do domu. Zawsze to jeden dzień dłużej.

czwartek, 9 czerwca 2011

Wypad na Trzy Korony

W piątek 20 maja 2011 r. po pracy zapiąłem przyczepę do samochodu i około godziny 16-tej wyjechaliśmy w stronę Krościenka nad Dunajcem. Oczywiście już w czwartek wszystko było przygotowane do wyjazdu tak, żeby w piątek około godz. 20.00 zarzucić kotwicę na kempingu. Podróż z Brzozowa przez Krosno, Gorlice, Nowy Sącz do Krościenka przebiegała sprawnie, wręcz przyjemnie dla nas, czego nie mogę powiedzieć o „szkapach” w silniku, którym górska trasa musiała dać się we znaki. Zgodnie z planem dotarliśmy ( ja, żona i syn ) na pole namiotowe Cypel w Krościenku. Dołączyliśmy do braci caravaningowej, licznie rozłożonej wzdłuż brzegu rzeki, tworząc już o tej porze małą aglomerację.
Cypel jest to duże pole namiotowe, rozciągające się wzdłuż Dunajca, z pięknym widokiem na miasteczko i „górki”. Fajną atmosferę potęgowały: szum rzeki, piękne majowe zapachy, wspaniała pogoda no i oczywiście bardzo niskie ceny za pobyt.
Następnego dnia po śniadanku wybraliśmy się z Krościenka żółtym szlakiem na Trzy Korony. Trudy marszu – było upalnie i duszno – wynagradzały piękne widoki. Na szlaku panował duży ruch. Wszyscy wylewali nawet ósme poty aby o 982 metry być bliżej słońca. Metalowe schody przed samym szczytem zrobiły niezłe wrażenie na naszym synu, który takich rzeczy się nie spodziewał w tym miejscu. Widok ze szczytu był wspaniały: meandry Dunajca, tratwy z turystami, Sromowce Niżne, ośnieżone szczyty Tatr. Tak więc napis widniejący na krzyżu w początkowej części szlaku aby „podziękować Bogu za to, że się ma oczy” oddawał istotę rzeczy.
Z powrotem chcieliśmy zejść przez Sokolicę do Szczawnicy. Niestety wysoka temperatura, pojawiające się pojedyncze, ciemne chmurki i odległe odgłosy grzmotów zwiastowały nadciągającą burzę. Zmieniliśmy trasę – przez Zamek do Krościenka. Bez pośpiechu dotarliśmy do miasteczka. Udało się na sucho zejść i schronić w barze, schronić bo przez pół godziny mocno padało.
Po deszczu wyszło słońce i znów było przyjemnie. Własnoręcznie przygotowany obiad, zjedzony w cieniu zadaszenia przyczepy, smakował wyśmienicie ( makaron z sosem do spaghetti ). Na kilka chwil wpadliśmy do Szczawnicy i około godz. 17-tej wyruszyliśmy do domu. Wypad udał się. Poniżej kilka fotek.





poniedziałek, 28 marca 2011

O wyższości samochodów kempingowych nad namiotami

Autorem artykułu jest Krzysztof Lis



Zawsze lubiłem wyjazdy pod namiot. Pakowałem dziewczynę, namiot, śpiwory i żarcie do malucha i gdzieś jechaliśmy. Od kiedy kupiłem w sierpniu 2006. samochód kempingowy, z rozrzewnieniem wspominam czasy, gdy jeździłem maluchem pod namiot... Ale samochodu na namiot z powrotem nie zamienię!
Dlaczego wolę wycieczki samochodem kempingowym niż samochodem z namiotem? Choćby dlatego, że wymagają mniej czasu.

Najbardziej męczące podczas wyjazdów podnamiotowych było dla mnie zawsze rozkładanie namiotu. Ponieważ miało ono miejsce zazwyczaj po długiej podróży samochodem (maluch szybko nie jeździ) zdarzało mi się rozkładać namiot o 1:30 w nocy. W takich sytuacjach człowiek marzy jedynie o tym, by się położyć na wygodnym mniej lub bardziej materacu i zasnąć. Niestety takiej opcji nie ma, bo...trzeba jeszcze:
* rozłożyć namiot,
* przenieść wszystkie torby z samochodu do namiotu (w przypadku malucha było ich dużo, bo miejsca w samochodu mało i trzeba było wykorzystywać każdy dostępny kawałeczek miejsca),
* znaleźć w torbie piżamę, przybory toaletowe, zjeść coś,
* napompować materac (nie dotyczy karimat).

O przyjemnościach rozkładania namiotu w trakcie deszczu wspominać nie będę.

W przypadku samochodu kempingowego sprawa wygląda tak, że po przyjeździe się samochód parkuje, podłącza do kempingowych instalacji (prąd, ew. woda), rozkłada łóżko i...już można spać. Wszystko jest popakowane w szafkach, znaleźć nietrudno, porządek też dość łatwo zachować. Nie przeszkadza noc, najczęściej kempingi mają wbudowane oświetlenie wnętrza. Nie przeszkadza deszcz, chyba że ktoś potrzebuje rozłożyć namiotową przybudówkę. U mnie takiego luksusu nie ma, samochód jest tylko dwuosobowy, więc tylko podnoszę dach, rozkładam łóżko i kładę się spać.

W namiocie zawsze miałem też poważny problem z utrzymaniem porządku. Nie byłem w stanie opanować wielu toreb i reklamówek z różnymi rzeczami, ciuchami, garnkami, jedzeniem. Zawsze sprowadzało się to do wielkiej sterty, w której znajdowało się to wszystko. W samochodzie kempingowym mam kilka szafek, w tym jedną porządną z wieszakami na ubrania, nawet garnitur się nie pogniecie (sprawdzałem).

Nie wspomnę o takiej kwestii jak jedzenie i przyrządzanie posiłków. Gotowanie w kuchence gazowej wewnątrz namiotu bezpieczne nie jest a nie każde pole namiotowe w Polsce wyposażone jest w zadaszenia. Podobnie sprawa ma się z jedzeniem posiłków, chyba że się weźmie ze sobą rozkładany stolik.

No i jeszcze jedna sprawa, która dla mnie ma wielkie znaczenie. Samochód kempingowy to możliwość zatrzymania się na parkingu na kilka godzin, żeby się wygodnie wyspać. W samochodzie osobowym nie bardzo jest taka możliwość. W czasie dalszych podróży jest to szczególnie istotne, bo nawet gdybym miał z takiego postoju nie skorzystać wolę mieć taką możliwość. Dla spokojnej, bezstresowej jazdy, gdy nie muszę się spieszyć.

Poza tym pozostają tylko kwestie zupełnie subiektywne -- ja na przykład lubię przebywać w samochodzie podczas deszczu (lubię jak bębni w dach) a nie lubię składać nasiąkniętego wodą namiotu. :)

Oczywiście, nie w każde miejsce da się dojechać samochodem kempingowym stąd kemping nigdy nie będzie alternatywą dla turystyki plecakowo-namiotowej. Ale dla samochodowo-namiotowej moim zdaniem już być może.

Samochód kempingowy można kupić używany już za nieco ponad 10 000 złotych co nie jest barierą nie do przeskoczenia...

Zapraszam do poczytania mojego bloga o kempingowym volkswagenie T3.
---

Krzysztof Lis, magister inżynier mechanik specjalności energetyka cieplna
DrewnoZamiastBenzyny.pl - tanie paliwa alternatywne


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

niedziela, 27 marca 2011

Ważne informacje

            Na początku chcę przypomnieć wszystkim caravaningowcom jak ustrzec się od mandatów opublikowanych w nowym taryfikatorze. Otóż podczas przewożenia z tyłu przyczepy bądź pojazdu bagażu - np: rowery, należy zwrócić uwagę aby nie zasłaniać tablic rejestracyjnych lub innych znaków, w które pojazd jest wyposażony. Mandat za powyższe wynosi 100 zł. Pamiętajmy również, że ciągniecie przyczepy o rzeczywistej masie całkowitej większej niż dopuszczalna w odniesieniu do pojazdu, który ciągnie taką przyczepę ( wpis w dowodzie rejestracyjnym - dopuszczalna masa przyczepy ) karane jest mandatem w wysokości od 100 do 300 zł.

"Zapał tworzy cudy" - mój caravaning

Jestem miłośnikiem a zarazem uczestnikiem caravaningu. Obserwuję, jak od pewnego czasu systematycznie wzrasta w Polsce zamiłowanie do tej formy spędzania czasu. Czasu, który kojarzy nam się z pięknem natury, poczuciem wolności – przynajmniej na czas wyjazdów urlopowych. I choć niektórzy mówią, że ta forma wypoczynku jest dla biedniejszych ( tak jak niektóre sieci handlowe ), bo nie stać nas na hotelowe apartamenty, to czy tak jest naprawdę?
Jeżeli ktoś  obserwuje bądź czynnie uczestniczy w caravaningu to doskonale wie, że akurat w tej dziedzinie ( w przeciwieństwie do globalnego pędu za pieniądzem ) nie chodzi o mamonę.
Osoby wybierające ten sposób spędzania wolnego czasu, wybierają to co moim zdaniem najlepsze, samą esencję, czyli to czego w głębi duszy każdy pragnie: przebywać na łonie natury wśród pięknie pachnących i szumiących lasów przepełnionych śpiewem ptaków, piaszczystych plaż, jezior i innych miejsc powodujących, że będąc jeszcze w trakcie wypoczynku, marzymy  żeby za rok znów powrócić w te lub odkryć nowe osobliwości Polski, Europy….
To właśnie sprawia, że natura ludzka potrzebuje przynajmniej na chwilę w ciągu roku znaleźć  się w takim miejscu. I choć niejednego stać na hotelowy ekskluzyw ( tak sobie myślę, gdy widzę czym niektórzy zajeżdżają na kemping ) to nie muszę się zastanawiać dlaczego wybrali caravaning.
W głębi  duszy człowiek jak wilk, prędzej czy później chce do lasu, lasu w którym nawet nasze telefony mają wytchnienie ponieważ zasięg w tym miejscu też jest na wczasach. Prędzej czy później  dochodzimy do wniosku, że dość mamy betonu w kurortach, asfaltu, telefonów                  i komfortu, który po kilku dniach zaczyna nas męczyć.
W takiej chwili zazwyczaj przychodzi impuls i zwrot w myśleniu. Zaczynamy myśleć coraz intensywniej, że my też tak chcemy i w zasadzie dlaczego by nie zacząć ?
Mija jesień, zima a nasze myśli o caravaningu nabierają intensywności aż w rozsadzającej nas , nagromadzonej przez jesienno-zimowy okres, woli stania się caravaningowcem podejmujemy decyzję o zakupie przyczepy bądź campera.
Od tego momentu rozpoczyna się nasza przygoda……


Witam serdecznie wszystkich odwiedzających moją stronę na blogu zatytułowaną „wszystko o caravaningu”.
We wstępie skreśliłem parę zdań w celu przybliżenia motywu, który spowodował iż zapaliłem się do caravaningu. Myślę, że wielu z Państwa zainteresowanych tą tematyką odniesie te słowa jakby do siebie.
Temat caravaningu jest obszerny, wręcz niewyczerpalny a słowo „wszystko” w tytule nie oznacza, że jestem składnicą wiedzy, jestem jak gąbka, ciągle ją wchłaniam.
Chce wspólnie podjąć temat, który pasjonuje coraz więcej osób. Chcę aby dobre rady krzyżowały się dla wszystkich i od wszystkich.